Nasza redakcja otrzymała bardzo poruszający list od Czytelniczki z Porządzia w sprawie rannego bociana z jej miejscowości, któremu nie udało się na czas pomóc mimo wysiłku wielu osób.
- W Porządziu (gm. Rząśnik) jak co roku przylatują bociany. Tak było i tym razem. Na jednym z dwóch gniazd znajdujących się w tej miejscowości para bocianów nie miała szczęścia co do młodych. Jedno bocianie dziecko z nieznanych przyczyn zdechło. Z czasem okazało się, że drugi bocian ma złamane skrzydło. Na pomoc ruszyli mieszkańcy Porządzia, którzy zaczęli zgłaszać tą sprawę do gminy. Pierwsze zgłoszenie miało miejsce trzy tygodnie temu. Drugiego dnia po zgłoszeniu pracownicy gminy stawili się, aby zobaczyć i stwierdzić, co faktycznie jest młodemu bocianowi. Informacja potwierdzona, bocian ma złamane skrzydło i sam sobie nie poradzi. Trzeba zabrać go do azylu. Ekodoradca z gminy Rząśnik stwierdził, że sami nie mogą zdjąć bociana, ponieważ gniazdo znajduje się na słupie energetycznym i potrzebny jest zespół z energetyki, który go zdejmie, a oni go zawiozą do miejsca, w którym ktoś mu pomoże. Mijają kolejne dni, pomocy zero. Mieszkańcy zaczęli dzwonić do innych instytucji, które mogłyby pomóc w zabraniu bociana, ale wszyscy odsyłali ich do gminy, ponieważ to ich zadanie. Gmina na wszystkie zgłoszenia twierdziła, że monitoruje sprawę i czekają na podnośnik i kogoś z energetyki, aby zdjąć bociana z gniazda. Sprawa trwała ponad trzy tygodnie. Mieszkańcy - można powiedzieć - byli ciągle zbywani przez gminę. W jednej z rozmów pracownik gminy stwierdził, że byłoby dobrze, gdyby bocian sam spadł, wtedy bez problemu by go zabrali. 1 sierpnia bocian spadł.... Spadł i nie przeżył tego upadku. Po wielu telefonach, prośbach mieszkańców, nikt mu nie pomógł. Martwego bociana zabrał pracownik gminy Rząśnik. Na myśl nasuwa się pytanie, dlaczego gmina nie zareagowała w porę? Co musi się stać, aby Ci ludzie się w końcu ocknęli?
Mieszkanka dodaje, że do ostatniej chwili wykonywała telefony do ogrodu zoologicznego w Warszawie i fundacji w Mostówce.
- ZOO kazało kontaktować się z gminą, aby przywieźli chorego ptaka. W Mostówce nikt nie odbierał telefonów. Dzwoniliśmy gdzie się da, ale każdy mówił, że to gmina musi go zabrać i zabrała... ale już martwego - mówi rozgryczona mieszkanka.
Gmina Rząśnik bardzo obszernie tłumaczy się z zaistniałej sytuacji:
- Sprawa bociana była nam znana i monitorowana przez ekodoradcę. Bocian był stale monitorowany, ekodoradca bywał tam przynajmniej co drugi dzień (głównie celem stwierdzenia, czy ptak jest karmiony). W feralny piątek był tam dwukrotnie. Podczas porannej wizyty ptak był na gnieździe. Niestety tuż przed kolejnymi oględzinami podlot wypadł z gniazda (ekodoradca przybył dosłownie tuż po upadku, niestety mógł już tylko uprzątnąć zwłoki).
Wyjęcie podlota bociana z gniazda jest trudne i skomplikowane, zwłaszcza jeśli gniazdo jest umieszczone na czynnym słupie energetycznym. OSP na terenie naszej gminy nie mają drabiny z podnośnikiem (koszem) do takiego zadania. Ekodoradca kontaktował się w tej sprawie nieoficjalnie z firmami energetycznymi, jedna z nich była umówiona na 1 lub 2 sierpnia, by przy okazji standardowych prac pomóc ekodoradcy wydobyć zwierzę z gniazda. W tym miejscu zauważę, że wyjmowanie piskląt z gniazd podpiętych do sieci energetycznej musi być bezpieczne dla ludzi, by nie zostali porażeni prądem. Z tego powodu nie mogliśmy po prostu przystawić drabiny i wejść do gniazda. Przedstawicielem gminy, którzy miał powiedzieć ęże dobrze by bocian sam spadł” był ekodoradca, którzy przez lata pracował jako ornitolog terenowy. Z tym że ekodoradcy nie chodziło o upadek z wysokości na bruk, a zdmuchnięcie przez wiatr, które umożliwiłoby ptakowi bezpieczne wylądowanie na sąsiednich podwórkach (cytat oddaje raczej sposób, w jaki ktoś zrozumiał słowa, niż ich dosłowne brzmienie). Bocian rozkładał skrzydła i choć jedno z nich wyraźnie było uszkodzone, była szansa, że bezpiecznie wyląduje.
W gminie Rząśnik bardzo dbamy o zwierzęta. W ubiegłym roku nieśliśmy pomoc m.in. bocianom białym, niektóre z nich trafiły do azylu przy warszawskim ogrodzie zoologicznym, inne miały więcej szczęścia i po krótkiej rekonwalescencji zostały zwrócone naturze. Wypuszczane były m.in. na Pulwach. Również w tym roku mieliśmy kilka spraw z rannymi zwierzętami. Jedna z nich dotyczyła bociana, który wypadł z gniazda podczas silnego wiatru. Dzięki zaangażowaniu mieszkańców naszej gminy, radnego Sławomira Mroza i pracowników Urzędu bocian trafił ponownie do gniazda. Sprawa była opisywana przez lokalne media, m.in. przez Tubę Wyszkowa (artykuł z 4 lipca br.). W Urzędzie mamy szczęście do ludzi z sercem dla zwierząt, osoba odpowiedzialna za ich dobrostan stale poszukuje domów dla psów i kotów porzuconych przez niefrasobliwych opiekunów. Dopiero gdy nie uda się znaleźć ludzi chcących zaopiekować się porzuconym zwierzęciem, jest ono kierowane do schroniska dla bezdomnych zwierząt (niestety w zdecydowanej większości to psiaki i koty bez szans na adopcję). W tym miejscu zaznaczę, że pracownica zajmująca się zwierzętami ma dużą skuteczność w szukaniu nowego dachu dla porzuconych zwierząt, a tylko w ostatnim czasie kilkukrotnie udało się odnaleźć właściciela, któremu zwierzę po prostu zaginęło (ku obopólnemu zadowoleniu zguby i opiekuna). Dzięki jej staraniom udało się podwoić środki na sterylizację domowych pupili.
Poza bocianami w tym roku nieśliśmy pomoc dzięciołowi dużemu, którego znalazła jedna z działkowiczek z terenu naszej gminy. Ptak był prawdopodobnie potrącony przez samochód, niestety padł kilka chwil po przejęciu go przez pracowników Urzędu, nim zdążyliśmy go przetransportować do azylu, najprawdopodobniej w skutek obrażeń wewnętrznych. O skali zaangażowania naszych pracowników w niesienie pomocy zwierzętom niech świadczy fakt, że w sobotę ekodoradca został poinformowany przez mieszkańców Gołystoku, że dwa bociany mają połamane nogi. Mimo, że ekodoradca był w długiej i wyczerpującej podróży, wracając do domu w pierwszej kolejności podjechał do Gołystoku, celem sprawdzenia informacji i ewentualnej pomocy ptakom. Na miejscu okazało się, że niestety dwa młode ptaki mają uszkodzone nogi tuż powyżej pięt (miejsce zwykle brane za kolano). Jedno z piskląt siedziało na gnieździe, po autoamputacji kończyny w miejscu złamania. Drugiemu z ptaków noga wisiała na skórze. W gnieździe były trzy pisklęta, wszystkiej je opuściły, a do uszkodzenia doszło już po uzyskaniu przez nie lotności. Ptaki nadal wracają do gniazda, w którym cała trójka była dokarmiana przez rodziców. Dwa pisklęta uszkodzone w bardzo podobny sposób to nie przypadek, ani nieszczęśliwy wypadek, to dzieło ludzi. Podejrzewamy, że trzeci podlot, którego od soboty nie notujemy, nie przeżył kontaktu z ludźmi. Ekodoradca podjął próbę odłowu rannych zwierząt, niestety nieskuteczną. W niedzielę mieszkańcy Gołystoku podjęli kolejną, niestety również nieskuteczną, próbę złapania boćka, gdy ten szedł po ulicy. Mimo niedzieli ekodoradca skonsultował przypadek z innymi ornitologami, w tym wybitnymi specjalistami zajmującymi się badaniami bocianów. Wszyscy zgodnie przyznali, że będzie bardzo trudno je schwytać, zapewne nie będzie to możliwe, póki ptaki nie osłabną na tyle, by nie móc uciec (w skutek niedożywienia, bocian skaczący na jednej nodze będzie znacznie gorzej chwytał ofiary). Niestety może to mieć miejsce z dala od ludzi. Póki co staramy się mieć baczenie na oba ptaki, choć dziś w godzinach porannych nie było ich w pobliżu gniazda. O sprawie powiadomimy policję, ponieważ bocian biały jest gatunkiem podlegającym ochronie zgodnie z Rozporządzeniem Ministra Środowiska z dnia 16 grudnia 2016 r. w sprawie ochrony gatunkowej zwierząt (Dz.U.2022.2380, z dnia 2022.11.21). Z kolei Ustawa z dnia 21 sierpnia 1997 r. o ochronie zwierząt (Dz.U.2023.1580, z dnia 2023.08.10) w art. 35, ust. 1a wskazuje, że osoba znęcająca się nad zwierzęciem podlega karze do trzech lat pozbawienia wolności. W naszej ocenie połamanie nóg bociana i skazanie go tym samym na powolną śmierć głodową (o ile wcześniej nie ptaka uśmiercą drapieżniki), zdecydowanie jest znęcaniem się na zwierzętami.
Reasumując odpowiem na pytanie „co musi się stać aby ci ludzie się w końcu ocknęli?” - nic nie musi się stać. Czuwamy i czynimy co w naszej mocy, niestety nie zawsze jesteśmy w stanie zareagować natychmiast. Tak było w tym przypadku, nad czym bardzo bolejemy. Jednocześnie analizujemy sytuację i zastanawiamy się, jak w przyszłości uniknąć tego typu zdarzeń, nie tylko dlatego, że jest to naszym obowiązkiem, ale nade wszystko dlatego, że zależy nam na ptakach i przyrodzie, co potwierdza szereg podejmowanych przez nas działań na rzecz zwierząt, czy szerzej przyrody i środowiska.
- Osobiście jest mi niezmiernie smutno z uwagi na to, jak sprawa się skończyła. Osobiście doglądałem boćka wielokrotnie i organizowałem dlań pomoc, choć nie mieści się to w moich standardowych obowiązkach. Gdyby ptak poczekał dosłownie trzy dni, byłby już bezpieczny - dodaje od siebie Konrad Malec.
N/z Konrad Malec, ekodoradca z gminy Rząśnik, który zabrał martwego bociana z Porządzia