Do naszej redakcji dotarł list wolontariuszki organizacji „Ratujemy kundelki”, opisujący smutną historię psa potrąconego przez samochód na terenie gminy Zabrodzie:
„Zdarzenie miało miejsce 27.10.2016 r. O godz. 16.47 dostałam telefon od kobiety, która szukała ratunku dla potrąconego psa leżącego pomiędzy pasami na ekspresówce S8. Pies żył, był przytomny nie mógł sie ruszyć. Spytałam, czy ma możliwość zabezpieczenia psiaka, powiedziała, że przy tak pędzonych wciąż samochodach - po prostu się boi. Niewiele myśląc, wsiadłam w samochód i spod Warszawy dojechałam na miejsce około 17.30. Pies wciąż leżał na trasie Wyszków - Warszawa w Gaju przed stacją BP. Na miejscu dowiedziałam się, że kobieta oczywiście dzwoniła i do gminy i na policję. Jak tylko zadzwoniła (około 16.00) dowiedziała, że się oni wiedzą o co chodzi, że pies został zgłoszony o 13.30. Do tej pory nie pojawił się nikt, kto mógłby udzielić cierpiącemu psu pomocy. Pomijam fakt, że takie zwierzę zagraża ruchowi drogowemu. Gdyby coś się wydarzyło, kto poniósłby za to odpowiedzialność? Widząc, że natężenie ruchu jest ogromne, zadzwoniłam na policję domagając się przyjazdu, tłumacząc, że jako wolontariusz organizacji Ratujemy kundelki wyręczę gminę, bo nie jestem w stanie patrzeć i czekać, kiedy zwierzę cierpi i proszę ich o pomoc przynajmniej w zatrzymaniu na chwilkę ruchu drogowego tak, żebym bez narażania własnego życia mogła pomóc psu. Zgodzili się (nie mieli już wyjścia). Mieli być za 15 minut, byli za 35. W takim przypadku każda minuta jest ważna. Przyjechało dwóch sympatycznych policjantów, chcieli pomóc, ale ruchu zatrzymać nie mogli, bo policjant dyżurny stwierdził, że nie jest to okoliczność wyższego zagrożenia, wyższej potrzeby. Czekaliśmy zatem na jakąś "lukę w ruchu". Dostałam odblaskową kamizelkę, przeszliśmy, psa wzięłam na ręce i odjechałam z nim do całodobowej lecznicy (…)”.
Pies miał widoczne bardzo bolesne złamanie otwarte w lewej tylnej łapie kości strzałkowej i piszczelowej, prawa tylna łapa miała połamane kości śródstopia. Miał także zwichnięte biodro. Mimo starań lekarzy, nie udało się go uratować i należało zwierzę uśpić. to nie kończy jednak tej smutnej historii. Równie smutne jest to, że instytucje, które powinny ze sobą współpracować dla dobra bezpańskich czworonogów, nawzajem obrzucają się winą, zalewają pretensjami i zarzutami.
Wolontariuszka „Ratujmy kundelki” tak opisywała zdarzenie jeszcze gdy piesek żył:
- Gdyby nie ja, pies najpewniej leżałby tam do tej pory, pewnie już martwy z powodu obrażeń, wyziębienia, odwodnienia. Wczoraj (27.10) na pewno by nie przyjechali, bo w momencie kiedy na moje żądanie pojawiła sie policja, było już ciemno. Stąd mam pewność, że gmina nie wybrałaby się po psa wczoraj w ogóle. (…) Ważne, by piętnować takie zachowania, ponieważ gmina ewidentnie nie wywiązała się z obowiązku. Dziś (28.10) o 10.00 dzwoniłam do gminy Zabrodzie zapytać, co zrobili ze zgłoszonym psem. Pani odpowiedziała, że oczywiście został zabrany…
Urzędnicy gminy Zabrodzie odpierają zarzuty o zaniechanie z ich strony. W całej sprawie istotną rolę odgrywa również fatalny zbieg okoliczności, że w tym samym czasie w tej samej okolicy potrącone zostały dwa psy.
- Zgłoszenie o potrąconym psie otrzymaliśmy od policji. Na miejsce wysłaliśmy człowieka z firmy, z którą mamy podpisaną umowę na wyłapywanie bezdomnych zwierząt. On był na drodze nr 8 ale stwierdził, że pies został rozjechany przez samochody i sprawą powinien dalej zająć się zarządca drogi, czyli GDDKiA. Później dopiero okazało się, że chodziło nie o tego psa i ten drugi potrącony prawdopodobnie leżał gdzie indziej – mówi Karolina Sokołowska z Urzędu Gminy Zabrodzie i dodaje: - Chcieliśmy pomóc, zawsze tak robimy – zabieramy żyjące zwierzęta, żeby nie ucierpiały, ale to był fatalny zbieg okoliczności, że w tym samym czasie znalazły się na drodze dwa psy.
Urzędnicy z Zabrodzia przedstawiają swoją wersję zdarzeń a wolontariuszce zarzucają naruszenie procedur.
- Ta pani nie powinna sama zabierać psa z drogi, przewozić go kilkadziesiąt minut czy dłużej bez znieczulenia – mówi sekretarz Zdzisław Bocian. – Ta pani znała firmę i osobę odpowiedzialną w naszej gminie za wyłapywanie zwierząt. Mogła się z nią skontaktować, wskazać miejsce znajdowania się rannego psa. Podobnie policja, która jest przez każdą z gmin, w tym naszą, powiadomiona o osobach odpowiedzialnych za wyłapywanie bezpańskich zwierząt. Można było z tą osobą skontaktować się, pokierować do właściwego miejsca. Skoro ta wolontariuszka około godz. 17.00 była jeszcze na miejscu zdarzenia, mogła współpracować z panem wyłapującym psy na naszym terenie. On przyjechałby na miejsce z lekarzem weterynarii, bo takie są u nas procedury, i zaopatrzyłby psa, znieczulił, udzielił fachowej pomocy.
- Pies czekał na pomoc już dostatecznie długo – odpowiada wolontariuszka. - Kobieta, która zgłosiła psa, była na miejscu od 16.00, a policja zjawiła się dopiero na moje żądanie około 18.30 mimo iż kobieta wcześniej dzwoniła tam kilkukrotnie (policjanci za każdym razem w słuchawce odpowiadali „tak wiemy o psie – wszystko jest zgłoszone do gminy). Miejsce, w którym leżał ten konkretny pies było bardzo dokładnie opisane, także nie sposób było psa przeoczyć, tym bardziej, że - jak twierdzi gmina - osoba zajmująca się odławianiem psów była tam rzekomo po 14.00. Pies leżał bezpośrednio przed stacją BP w Gaju. Dojeżdżając na miejsce od razu go zauważyłam mimo, że się ściemniało. Pan Zdzisław Bocian ewidentnie ma braki w wiedzy, ponieważ ja jako wolontariusz fundacji pro zwierzęcej miałam pełne prawo psa zabrać i udzielić mu pomocy. Obowiązek został spełniony – pies został do gminy zgłoszony. Nie wiem więc dlaczego miałabym jeszcze dzwonić do kogokolwiek? Psu trzeba było udzielić pomocy natychmiast. Niestety tak się nie stało. Być może gdyby nie godziny spędzone po wypadku na zimnie, z otwartymi krwawiącymi złamaniami, to pies żyłby.
Urzędnicy będą próbowali się tłumaczyć – to oczywiste. Niestety ich zeznania mijają się z prawdą. Gdy 29 października zadzwoniłam do gminy Zabrodzie, dowiedzieć się, czy cokolwiek w sprawie psa zostało zrobione, usłyszałam, że pies został zabrany. Kiedy odpowiedziałam iż to bardzo ciekawe, ponieważ pies przebywa pod opieką mojej organizacji, pani w słuchawce zszokowana, zaczęła się tłumaczyć jakoby była na miejscu wypadku osobiście i psa niestety nie znalazła. Potem nagle twierdzą, że na S8 pojawił się pan, który niestety znalazł psa rozjechanego, nieżywego i jakoby uznał, że to ten sam pies. Życzyłabym sobie, żeby gmina Zabrodzie wywiązywała się ze swoich obowiązków i to co powiedzieli było prawdą. Tak jednak nie jest.