W ostatnich dniach burmistrz Wyszkowa Piotr Płochocki rozesłał do radnych miejskich maile, w których poinformował o swojej decyzji w sprawie wycofania urzędników z udziału w ostatniej części sesji Rady Miejskiej, tzn. w punkcie "Sprawy różne".
Czytaj także: Urzędnicy znikają z sesji. Kontrowersyjna decyzja burmistrza
Taką decyzję burmistrz podjął po marcowej sesji, na której radny Waldemar Karłowicz próbował uzyskać informacje odnośnie procedury przetargowej na modernizację budynku dworca kolejowego. Radny wskazywał na bardzo krótki czas na zebranie ofert od zainteresowanych wykonawców i związane z tym ryzyka:
- (...) Jeżeli my dajemy na to dwa tygodnie, to w branży implikuje dwa tematy: pierwszy jest taki, że idzie sygnał w Polskę, że - o to nie podejrzewam - przetarg jest "ustawiony". Nie mówię o tym przetargu, natomiast to jest sygnał dla wykonawców, że jeśli jest tak krótki czas na złożenie oferty, to często któryś z wykonawców miał wcześniej dostęp do informacji i mógł na to więcej czasu poświęcić (...) - powiedział radny Karłowicz.
Czytaj także: Przebudowa dworca droższa niż zakładano. Czy można było tego uniknąć?
Wypowiedź wywołała stanowczą odpowiedź burmistrza i jego zastępczyni oraz naczelnik Wydziału Inwestycji, ale - jak się okazało - nie był to koniec sprawy. Burmistrz zdecydował, że pytania urzędnikom radni będą mogli zadawać w narzuconym przez niego trybie - np. mailowo, podczas umówionych wcześniej spotkań, ale nie podczas dyskusji w sprawach różnych na sesji. Do tematu Piotr Płochocki wrócił na sesji 24 kwietnia, obszernie tłumacząc się ze swojej decyzji.
"Nie warto ponosić takiego wydatku energetycznego i emocjonalnego"
- Skierowałem do państwa pismo, które ma charakter informacji, że podjąłem decyzję o tym, że od dziś urzędników nie będzie na punkcie "Sprawy różne". Starałem się wytłumaczyć powody swojej decyzji, ale chcę to pogłębić. Obecność urzędników na sesji w punkcie, w którym referują uchwały, wynika z regulaminu organizacyjnego. Są niejako zobligowani do tego i przedstawiają państwu, co jest w harmonogramie sesji, a państwo możecie zadawać pytania. Tutaj nie ma żadnych ograniczeń. Punkt "Sprawy różne" to punkt dający największą swobodę, punkt stosowany, żeby szybko udzielić informacji. Takie było idealistyczne założenie. Musimy wiedzieć jedną rzecz: żyjemy w świecie silnie zmedializowanym i myślę, i czuję, że często ludzie, którzy pełnią funkcje, mają zawody wynikające z osądu społecznego, czują pewną pokusę, żeby w taki czy inny sposób w mediach zaistnieć. Ja tak to zdefiniowałem i zakomunikowałem na ostatniej sesji. Ten punkt sprawiał, że urzędnicy nie mogli się do niego przygotować, nie wiedzieli, jakie pytania dostaną, padały różne pytania w stosunku do naczelników. Ktoś, kto chce zaistnieć medialnie, chce egzaminować urzędnika, miał pole do popisu. To było w mojej ocenie zdecydowanie nadużywane. Mieliśmy i merytoryczne dyskusje, natomiast ja widziałem po swoich urzędnikach, że bardzo destrukcyjnie to na nich działa. Na ostatniej sesji miał miejsce pewnego rodzaju incydent, w którym jeden z radnych zasugerował pani naczelnik, że przetargi są albo że mogą być ustawiane...
- Nie było nic takiego - zakrzyknęli chórem radni.
- ...powiedziałem "zasugerował", nie "powiedział" - kontynuował burmistrz. - Co to ma na celu? To znaczy, że w białych rękawiczkach mówi się: „drodzy państwo, ja nie mogę powiedzieć o tym, o czym właśnie teraz mówię”. Decydujące było dla mnie to, że destrukcyjnie to wpływa na moich urzędników i uznałem, że nie warto ponosić takiego wydatku energetycznego i emocjonalnego, ponieważ wycofując urzędników z tego ostatniego punktu, radni tracą tylko możliwość bezpośredniej dyskusji na sesji w punkcie „Sprawy różne”, natomiast o punkty harmonogramu mogą pytać na bieżąco. Urzędnicy i ja jesteśmy dla wszystkich radnych cały czas tak samo dostępni. Nie widzę tu żadnej możliwości ograniczającej możliwość dowiedzenia się czegokolwiek przez któregokolwiek z radnych. Wielu z was, jak coś chce konkretnego, to potrafi przyjść nawet z ulicy, i ja was często przyjmuję nawet z biegu i nie ma problemu w porozumieniu się ze mną. Problem zaczyna się wtedy, gdy przychodzi taki radny, ma szereg pytań, dostaje informacje, a na koniec mówi: „ja mam jeszcze jedno, ale zadam je na sesji”. Tu jest dla mnie ta motywacja jasna i oczywista, że chce, żeby to poszło dalej w świat, chce w taki sposób ułożyć narrację. Po radni są, żeby zadawać pytania w imieniu mieszkańców, i OK jeśli przychodzi, dowiaduje się i przekauzje dalej. Ale wybór celowy takiego radnego powoduje, że nie może się urzędnik do tego przygotować. On ma być pytaniem na tej wizji zaskoczony. Uznałem, że to jest dysfunkcyjne, bo jak ktoś chce uzyskać odpowiedź na pytanie z dobrej intencji, to przyjdzie i zada je wtedy, gdy może uzyskać na nie odpowiedź, czyli przychodząc do urzędnika, który ma przy sobie dokumenty, ma czas i buduje pełną odpowiedź a nie czeka do sesji.
"Urzędnicy będą odczuwali dyskomfort"
Burmistrz poinformował, że rozmawiał na ten temat zarówno z przewodniczącym Adamem Szczerbą, jak i radnym Waldemarem Karłowiczem.
- Zwracaliśmy uwagę, że trzeba to inaczej zorganizować, żeby nie budził dyskomfortu dla urzędników ten punkt. Spotkałem się też z panem radnym. Zaproponowałem, że jeśli nie miał na myśli jasnej sugestii, którą wielu zrozumiało tak jak zrozumiało, to żeby pan radny jasno to powiedział i przeprosił na dzisiejszej sesji, że nie miał takiej intencji. Radny powiedział, że zostaje przy swoim zdaniu. OK, ale ja musiałem zareagować. Rozmawiałem z wieloma z państwa i państwo są zgodni, że tak tego co powiedział radny Karłowicz nie odbierali i że nic się nie stało. To daje mi pewność, że nic się nie zmieni, bo państwo uznali, że nic się nie stało, a jeśli nic się nie zmieni, to nadal moi urzędnicy będą odczuwali dyskomfort. W konsekwencji musiałem wyjść naprzeciw problemowi, bo moi urzędnicy mówili, że się stało. To nie jest tak, że absolutnie nie możecie zapytać urzędnika. Wystarczy przyjść odpowiednio wcześnie, umówić się, my wydelegujemy pracownika, który jest merytorycznie przygotowany, czy też ja się przygotuję. To nie jest też tak, że ja się zamykam. To nie jest tak, że urzędnicy nie udzielają żadnych informacji. To kwestia tylko wypracowania pewnych ludzkich, równych dla wszystkich zasad. Urzędnicy nie znikają z sesji ponieważ tak wynika z naszego regulaminu. To nie jest wrogi ruch w stosunku do państwa. To jest pewna regulacja techniczna, na którą mogliśmy sobie pozwolić, bo dla państwa było to aprobowane, a na moich urzędników miało destrukcyjny wpływ. Nie odżegnując się od odpowiedzialności, poprosili mnie, żebym coś takiego zrobił. Jako człowiek odpowiedzialny także za dobrostan urzędu, bo dobrostan urzędu to dobrostan gminy, podjąłem taką decyzję w pełni świadomie. Próbowaliśmy naprawić pewne rzeczy, rozmawialiśmy z przewodniczącym i panem radnym, i to jest pewna regulacja - czy jest docelowa, czy doraźna, zobaczymy. Będę reagował na bieżąco. Jakkolwiek ta decyzja może się państwu podobać czy nie, a raczej się nie podoba, to jednak moje intencje są dla państwa zrozumiałe - mówił Piotr Płochocki.
"Nie tylko głos radnych, ale też mieszkańców"
Wyjaśnienia burmistrza nie przekonały jednak radnych, a wręcz wywołały odwrotną reakcję. Cała Rada zgodnie skonsolidowała się na stanowisku, że decyzja burmistrza jest błędem i powinien się z niej wycofać.
- Byłem radnym w poprzedniej kadencji, ci sami urzędnicy współpracowali z nami i nie było takich problemów. Dany urzędnik (jeżeli nie wiedział, jaka jest odpowiedź, bo nie ma stałego łącza z bazą danych), to była możliwość że na następną sesję odpowiedział, bądź mailowo. Nikt nie oczekiwał, żeby na tą chwilę odpowiadał. Myślę, że by było bardzo dobrym rozwiązaniem, żeby to pozostało. Jeżeli ktoś chce zadać pytanie albo oczernić urzędnika, to podczas sesji w danym punkcie może się odnieść - stwierdził radny Paweł Turek. - Proszę, żeby zostawić to, co dobrze się sprawdzało i to jest głos nie tylko radnych, ale też mieszkańców. Nie oszukujmy się, pan tym bardziej niż urzędnicy w głowie wszystkiego nie ma. Pan zarządza urzędem, a pracownicy są od tego żeby odpoowiadać - każdy jest odpowiedzialny za daną dziedzinę, kwestię. Jeżeli my pytania, które mieszkańcy nam przekazują, będziemy pisali mailowo, później będziemy czekali na odpowiedź, to będzie bardzo długa droga, pytanie się zagmatwa i straci sens. Wcześniej jako sołtys złożyłem pytanie, żeby zostały przygotowane informacje, ile dróg będzie robionych. Dostałem odpowiedź, że na każdy wniosek nie będzie odpowiadane pisemnie, bo za dużo czasu to by pochłaniało urzędników, którzy mają co robić. Nie chcę panu zarzucić braku doświadczenia, ale chyba tak jest. Ile razy tak było w poprzedniej kadencji, że przychodziło się do naczelnika i go nie było, bo był na odbiorach, naradach, w terenie? On nie czeka za biurkiem, on pracuje. Każdy z nas też pracuje - szanujmy siebie nawzajem i swój czas. Od tego jest rada - radźmy, dyskutujmy. Gdy zdobywa się mandat radnego, to wiąże się z tym, że jeśli mieszkańcy dali mandat zaufania, to radny jest dla mieszkańców, a nie oni dla niego. I to samo jest z burmistrzem i urzędnikami - to oni są dla mieszkańców, a nie mieszkańcy dla urzędników. Wrócimy do tego co było wcześniej - dla każdego to będzie korzystne - powiedział Paweł Turek.
"Destrukcyjny wpływ na urząd pod pana kierownictwem"
- Jak przeczytałem tego maila, to byłem zszokowany powiem szczerze i to mocno. To jest niesamowita, niebywała sprawa, w sensie odbioru negatywnego, a nie pozytywnego - powiedział radny Radosław Biernacki i wypunktował argumenty burmistrza: - Pisze pan, że kieruje się potrzebą ochrony pracowników urzędu. Że to środek zaradczy zmierzający do ochrony urzędników przed nieuzasadnionymi atakami. Zacząłem się domyślać intencji pana. Jedna mi przychodzi do głowy to kwestia wypowiedzi jednego z radnych, który wypowiedział się w tonie takim, że wyrażał swoje zaniepokojenie, wynikające z przeprowadzonej procedury przetargowej. Intencją wypowiedzi pana radnego nie było insynuowanie czegoś, tylko pokazanie tego, jak potencjalni wykonawcy, firmy budowlane, mogą to zrozumieć, zinterpretować. A nie jakiekolwiek insynuacje. Druga myśl mi przyszła taka, że po prostu pan nie chce merytorycznej dyskusji, pan nie chce udzielać odpowiedzi na niewygodne dla pana pytania pod przykrywką taką, że to ma destrukcyjny wpływ na pracowników. A mi się wydaje, że tu chodzi o destrukcyjny wpływ na urząd pod pana kierownictwem jako kierownikiem urzędu. Mówił pan również o nie do końca przygotowaniu pracowników. Nie zauważyłem w przeszłości, żeby pracownicy byli nieprzygotowani. Nie wiem, skąd ten argument? Powiedział pan, że pracownicy pana prosili... A jakby pana prosili o pracę w trybie zdalnym, to też by pan na to przystał? Napisał pan, że dotychczasowy zwyczaj sprzyjał oszczędności czasu - a jak będzie bardzo dużo pytań w trybie pisemnym, to w terminie do 14 dni urzędnicy powinni odpowiedzieć. To jest dołożenie obowiązku i pracy urzędnikom. Przypomnę panu, że sesje zwołuje przewodniczący. Porządek zawiera w szczególności sprawy różne. Biorąc pod uwagę pana decyzję, będzie to teraz punktem martwym, to będą tylko informacje. Czy będziemy mogli zadać pytanie? To przewodniczący udziela prawa głosu, kieruje pracą rady, a nie pan burmistrz. Skoro pan idzie tą drogą, to może możemy odwrócić tą sytuację i w momencie złożenia sprawozdania burmistrza pana rola się kończy na posiedzeniu rady? Bo przecież w głosowaniu biorą udział tylko radni, a tematy referują kierownicy poszczególnych komórek organizacyjnych. Prośba do pana przewodniczącego, aby stosował art. 21a Ustawy o samorządzie gminnym, który mówi: "Przewodniczący rady gminy w związku z realizacją swoich obowiązków może wydawać polecenia służbowe pracownikom urzędu gminy wykonującym zadania organizacyjne, prawne oraz inne zadania związane z funkcjonowaniem rady gminy, komisji i radnych". Proszę, żeby pan z tego przepisu korzystał co posiedzenie rady, bo mieszkańcy nie zawsze chcą czekać do 14 dni na odpowiedź. Czasami chcą od razu po posiedzeniu rady otrzymać informację zwrotną.
"To deprecjonowanie mnie"
Głos zabrał główny zainteresowany:
- Mówimy tutaj o mnie. Chcę podziękować radnemu Biernackiemu za właściwie odczytanie intencji mojej wypowiedzi z poprzedniej sesji. Spotkałem się z wieloma takimi opiniami, że dokonano pewnego rodzaju nadinterpretacji - powiedział Waldemar Karłowicz. - Pan burmistrz uchylił rąbka naszych dwóch rozmów, w których padła ze strony pana burmistrza propozycja, żebym na sesji przeprosił za swoje słowa. Uznałem, że nie będę przepraszał, bo w moim mniemaniu nie mam za co, natomiast jest jeszcze drugi aspekt tej sprawy. Ja nawet zgodziłbym się na te przeprosiny, jeżeli ja zostanę także przeproszony za wypowiedzi, które padają wobec mnie w ramach komentarza, bo nie wnoszące nic merytoryczne do sprawy, usłyszałem, że moje wypowiedzi są poniżej krytyki. Słyszę, że "nawracam się". Jeżeli ktokolwiek z poprzedniej sesji wyszedł z jakimś dyskomfortem, to powinien wyjść ja, bo to deprecjonowanie mnie jako radnego i tego co ja tutaj robię. Bo nie odnoszenie się merytorycznie do moich wypowiedzi, tylko recenzowanie tego co ja mówię, to deprecjonują mnie w moich oczach i oczach wyborców. To, że nie przychodzę i nie pytam w gabinetach, wynika z tego, że przyjąłem taki styl pracy. Nie jestem za tym, żeby prowadzić tzw. „politykę gabinetową”, tylko po to jest rada, po to się tu spotykamy, żeby pewne sprawy poruszać. I to, co zacząłem na radzie, będę na radzie kończył. Pytania z mojej strony nie są jakieś bardzo szczegółowe, nie pytam o gęstości materiałów czy coś takiego. Poruszam raczej sprawy, na które czasem nawet nie oczekuję odpowiedzi, tylko uważam, że pewne rzeczy trzeba poruszyć. Poza tym zastosowano odpowiedzialność zbiorową w kontekście mojej wypowiedzi. Ja się na to nie zgadzam. Nie wiem, czy w radzie funkcjonuje jakiś taryfikatro kar, ale ja to biorę na siebie. Nie uważam, że to, co powiedział jeden radny, powinno przenosić się konsekwencją na działalność całej rady. Apeluję, by nie stosować odpowiedzialności zbiorowej i jeśli jest taka potrzeba, to proszę karać mnie, a nie całą Radę. No i od dyscyplinowania radnych jest przewodniczący Rady... - powiedział Waldemar Karłowicz.
- To nie chodzi o kwestie karania - zapewnił przewodniczący Adam Szczerba.
Na słowa radnego zareagowała wiceburmistrz Alicja Staszkiewicz:
- Nie mam absolutnie żadnego problemu z przeproszeniem. Jeżeli pan poczuł się urażony moją wypowiedzią i jej tonem, to przepraszam. Nie przeprasza się za intencje, tylko za to, jak ktoś się poczuł z tą wypowiedzią. Moja ocena nie dotyczyła pana jako człowieka tylko tej jednej wypowiedzi. Jeżeli pana zabolała, to ja bardzo przepraszam. Nie mam problemu z wypowiedzeniem tego słowa - stwierdziła.
- Ja się w tej chwili czuję zobowiązany do przeproszenia. Jeśli ktokolwiek poczuł się urażony moją wypowiedzią, to przepraszam - odparł Waldemar Karłowicz.
"Dlaczego na tą osobę jest taka nagonka?"
- Przychylę się do tego, by burmistrz zastanowił się nad przywróceniem pytań w "sprawach różnych". Tym bardziej, że ja również wypowiedź radnego Karłowicza bardziej odbieram jako troskę o gminę, a nie żeby komuś dokuczyć. Widzę, że dobro gminy jest dla niego bardzo ważne, a nawet priorytetowe, co pokazuje na sesjach. To są zawsze merytoryczne rozmowy, przemyślane rozmowy. Nie wiem do końca o co chodzi, dlaczego na tą osobę jest taka nagonka? - stwierdził radny Mateusz Wyszyński.
- Ja też mam pewien problem z radnym Karłowiczem - może dlatego, że jestem też inżynierem i te słowa, które on mówi, rozumiem podobnie. Z tego co słyszę, dba on o dobro gminy. Może inżynierowie tak mają? Bardzo proszę jeszcze raz o przemyślenie decyzji, bo większość radnych...
- Wszyscy! - znów zakrzyknęli chórem radni.
- … wszyscy są za tym - dokończył radny Turowski.
Radny Paweł Zawadzki wyszedł z jeszcze inną propozycją:
- Od paru miesięcy chodził mi po głowie wręcz odwrotny pomysł - by w "sprawach różnych" uczestniczyli takżę kierownicy jednostek zależnych. W powiecie nawet dyrektorzy szkół uczestniczą w sesjach. Ta decyzja jest dla mnie totalnie niezrozumiała - skomentował.
Z kolegami zgodziła się radna Lidia Błachnio.
- Zgadzam się, że radny Karłowicz zawsze jest bardzo merytoryczny, zarówno na komisjach, jak i na sesjach. Odczytałam bardzo dobrze intencje radnego, który nikogo nie atakował, ponieważ podkreślił „mówi się w środowisku budowlańców”. Odczytanie intencji to jest indywidualna sprawa słuchającego. Natomiast używanie argumentów, że pracownicy są zestresowani, sfrustrowani, zdenerwowani kontaktem z radnymi, wydaje mi się nadużyciem, bo my wszyscy i pan burmistrz również bywa zdenerwowany, sfrustrowany, narażony na stres i każdy, kto pracuje jest narażony na stres. Ja również bardzo pana proszę o przemyślenie podjętej decyzji - zaapelowała.
"Trochę pan zaognił"
W dyskusję włączyli się przedstawiciele Urzędu Miejskiego.
- Od lat 35 urzędnicy są dla mieszkańców, są dla państwa, w godzinach pracy. Kwestia jest po prostu kontaktu. Ale myślę, że w dobie telefonii komórkowej i mailowej umówienie kontaktu nie stanowi problemu. Jesteśmy i służymy pomocą, podpowiedzią i realizacją zadań na miarę - zapewniała sekretarz Anna Gołębiewska.
A adwokat magistratu zasugerował ostrożność we wzywaniu przewodniczącego do wydawania poleceń służbowych urzędnikom, o co apelował radny Biernacki.
- Cytowano tu art. 21 Ustawy o samorządzie gminnym, natomiast dokonano błędnej wykładni tego przepisu. Przewodniczący w ramach swoich obowiązków w zakresie organizacji pracy rady może wydawać polecenia służbowe, ale wyłącznie pracownikom, którzy są oddelegowani do wykonywania zadań zadań typowo związanych z funkcjonowaniem rady gminy, komisji, czy radnych. Nie można tego upoważnienia interpretować rozszerzająco. Przekroczyłby pan upoważnienie ustawowe w zakresie wykonywania funkcji przewodniczącego. Padły tu kwestie pracowników i ich odczuć w czasie obrad sesji. Pamiętajmy, że pan burmistrz pełni dwie role: jako organ wykonawczy gminy, ale wykonuje też obowiązki pracodawcy. I jako taki jest zobowiązany do tego, żeby przeciwdziałać sytuacjom mobbingowym, wynikającym ze wszystkich sytuacji, w zakresie których pracownicy realizują swoje obowiązki. Trzeba na to uważać, bo zezwolenie - teoretycznie, bo nie byłem na poprzedniej sesji - ale ywracam uwagę na pewne sytuacje. Pracodawca nie stosując działań zapobiegawczych może narazić się na odpowiedzialność odszkodowawczą, bo pracownik może wypowiedzieć umowę o pracę z uwagi na sytuacje mobbingowe i dochodzić zadośćuczynienia od pracodawcy, jeśli doprowadzi to do rozstroju zdrowia - stwierdził mecenas, czym wywołał stanowczą reakcję radnych.
- Myślę, że pan powinien odsłuchać poprzednią sesję - stwierdził Adam Szczerba. - Ja nie zamierzam nadinterpretować tego przepisu, nikt tu nie ma takich uprawnień.
- Za daleko ta wypowiedź trochę poszła. Zamiast łagodzić, to trochę pan zaognił - dodała Katarzyna Wysocka.
- Nie zgadzam się z tym, co pan powiedział, jeśli chodzi o mobbing. Takiego mobbingu do tej pory nie było - stwierdził Radosław Biernacki.
Kluby Radnych apelują
W imieniu Klubu Radnych "Razem dla Ziemi Wyszkowskiej" głos zabrał radny Marcin Turowski:- Jestem debiutantem, ale poprzednie Rady obserwowałem i naczelnicy i kierownicy świetnie sobie radzili w odpowiedziach na pytania radnych - zauważył. - Jeśli ktoś jest naczelnikiem, to bierze odpowiedzialność za swoją działkę. Apeluję o odstąpienie od tej decyzji, przemyślenie i powrócenie do tego, by naczelnicy wrócili w sprawach różnych, żebyśmy mogli rozmawiać i przede wszystkim, żeby mieszkańcy wiedzieli, co się dzieje w poszczególnym wydziale. Większość naczelników i kierowników świetnie gasiło pożary w zarodku i chciałbym, żeby to było kontynuowane.
- Jako szef Klubu Radnych PiS, proszę o przemyślenie sprawy związanej z tym listem. Uważam, że warto wrócić do tych dobrych zwyczajów, gdzie w "sprawach różnych" naczelnicy odpowiadali nam i mieszkańcom bezpośrednio na zadawane pytania - przyłączył się z apelem Piotr Pokraśniewicz.
Radosław Biernacki także potępił decyzję burmistrza.
- W imieniu klubu radnych „Wspólnota Samorządowa Wyszków” wyrażam stanowczy sprzeciw wobec decyzji pana burmistrza. Apelujemy, żeby to przemyśleć, a następnie to anulować - powiedział.
"Przemyślę i oczekuję refleksji"
- Słyszę żale i nie oczekuję, że ta decyzja się państwu spodoba, bo macie poczucie, że coś wam się odebrało. Ale naczelnicy wypełniają swoją powinność wynikającą z regulaminu, referując tematy. Można ich zapytać - pewna miara profesjonalizmu jest zachowana. A jeżeli ktoś ma temat w "sprawach różnych", może przyjść i podyskutować, ale różnica polega na tym, że nie mamy "pytań z biodra". Wydaje mi się, że to propozycja wychodząca naprzeciw. Oczywiście, że przemyślę, ale oczekiwałbym od państwa refleksji, że to, jak się wypowiadacie, mieści się w waszym etosie, ale dla urzędników może być dyskomfortowe. Często to przypłacają wzmożonym stanem emocjonalnym i nerwami. Ta decyzja ma cel taki, żebyście sobie uświadomili, że to, co wam może przyjść lekko, na kimś może wywrzeć duże wrażenie. Nie postrzegajcie tego jako wyraz wrogiego nastawienia. To pewna modyfikacja techniczna. Wiem, że ona wam się nie spodoba, czuję to i nie musicie mi więcej mówić, ale otwiera to pewne nowe pole współpracy. Radni do mnie przychodzą, zachęcam, żeby radni przychodzili do mnie częściej.
Tu burmistrz zapowiedział, że w najbliższym czasie będzie w kolejności alfabetycznej zapraszał do siebie radnych na indywidualne rozmowy.
- Pewnie część z państwa już otrzymała zaproszenie. Zaczniemy sobie może dyskutować w takich bardziej sprzyjających warunkach. Na razie jest pomysł, żeby kluczem alfabetycznym... No zobaczymy - stwierdził Piotr Płochocki, na co radni zareagowali gromkim śmiechem.
- Naczelnicy nie zawsze są dostępni. Nie zawsze na komisjach są dostępni pan burmistrz, pierwszy zastępca i naczelnicy. Rozumiem, że jak się mnie mieszkańcy zapytają dzień przed sesją, to ja wtedy będę odpowiadał, że cieszę się, że pan burmistrz rozumie żale radnych, ale z odpowiedzią trzeba będzie poczekać - skwitował radny Biernacki.
"Dziwna ta koalicja"
Z apelem o wycofanie się ze swojej kontrowersyjnej decyzji wyszła do burmistrza także radna Katarzyna Wysocka:
- Przez pół godziny broni pan sprawy, która jest nie do obronienia - zwróciła się do burmistrza. - To pismo nie jest żadnym aktem prawnym. To pana twórczość własna. W wypowiedzi każdy - czy to radny, osoba postronna, naczelnik - powinien uwzględnić szacunek do osoby, z która rozmawia. Trzeba ważyć słowa, bo za słowa się odpowiada. Każdy jest tego świadomy. Ale myślę, że powinien się pan wycofać, bo nic dobrego to panu nie daje, nam też, a sprawia bardzo złe wrażenie. Miał być transparenty urząd, a teraz chce pan się zamknąć na radnych, wyborców. To jest nieprzemyślane. Sprawowanie mandatu radnego daje duże uprawnienia. Te pytania będą, jak nie w "sprawach różnych", to w punktach sesji. Ale naprawdę są tu radni, którzy są trzy, cztery kadencje, i nie było nigdy czegoś takiego, żeby radnym zamykać usta i uniemożliwiać zadawanie pytań. Co to znaczy niezwłocznie udzielona odpowiedź? Jest termin ustawowy 14 dni - nie wiem, czy jest sens dokładać pracy urzędnikom? Mniej byłoby tego, gdyby więcej było dyskusji poza sesją - komisje, spotkania. Już nie mówię o tym, że dziwna ta koalicja. Trzeba się dogadywać. Skoro macie koalicję, to się dogadujcie. W pana interesie jest wycofać się z tego - radziła burmistrzowi.
"Zadawałem trudniejsze pytania"
Bogdan Osik, radny opozycji poprzedniej kadencji, mówił o złych praktykach i apelował, by do nich nie wracać:
- Nikt nie chce mieć pola do popisu, nie chce zabłysnąć medialnie. Po to mieszkańcy nas wybrali, żebyśmy zadawali pytania. Jeśli nie będzie naczelnik w stanie odpowiedzieć na bieżąco, to odpowie po sesji. Nie róbmy tego, co było w poprzedniej kadencji, gdy pisaliśmy interpelacje i zapytania, a potem czytaliśmy na sesji, żeby mieszkańcy wiedzieli, czym my się zajmujemy. Teraz mamy znowu pisać interpelacje? Czy urzędnicy nie mają co robić? Wycofajmy to panie burmistrzu! - zaapelował.
Do sprawy odniósł się także Adam Szczerba:
- Ta decyzja skutkuje tym, że cała Rada mówi jednym głosem, bo chyba nie ma osoby, która całość interpretuje inaczej. Ze wszech miar ta decyzja jest zła i nie do obrony. My tu mówimy o sytuacji, w której mamy możliwość zadania pytania i nikt państwu tej możliwości nie odbierze w sprawach różnych. Miejmy na względzie to, że sesje się przedłużają, są tematy, o które można zapytać urzędnika w trakcie miesiąca, nie czekając na sesję. Ale ja np. mam trzy pytania, które dotyczą wszystkich i są to pytania, które powinny wybrzmieć na forum. Bo zadam jednemu naczelnikowi, a potem będę szedł do kolejnych? Sesja to miejsce, w którym my dyskutujemy - czy pytania są trudne, obraźliwe, tak czy inaczej interpretowane. Jako radny czwartej kadencji zadawałem w poprzednich latach trudniejsze pytania, które mogły być dużo bardziej trudno interpretowane, ktoś mógł mieć rozstrój żołądka, i na te pytania uzyskiwałem odpowiedzi albo była dyskusja. Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której mielibyśmy od tego odejść. Nie rozumiem takiego podejścia, że nagle w sprawach różnych mielibyśmy nie dostawać odpowiedzi. Pan burmistrz nie musi mieć wiedzy w każdym obszarze, od tego są osoby kompetentne w danym temacie. My nie zadajemy naczelnikowi edukacji pytań o inwestycje. Po to jest rada, żeby dyskutować, zadawać pytania, nawet jeśli są trudne, to obowiązkiem każdego, kto je otrzymał, jest odpowiedzieć. To jest kwestia dbania o dobro gminy, po to zostaliśmy wybrani. Liczymy na to, że ta decyzja zostanie odwrócona i zaczniemy funkcjonować w normalnym trybie. Jeżeli nie, ustawowo można zadać pytanie i interpelacje, która należy kierować do mnie i zostanie ono przekierowane do odpowiedniego wydziału i w takim trybie będziemy funkcjonować, ale myślę, że to nie będzie potrzebne.
N/z puste krzesła urzędników na ostatniej sesji w punkcie "Sprawy różne"