- Czy chce Pan zostać dyrektorem wyszkowskiego szpitala?
- Nie. Moim celem nie jest zostanie dyrektorem ani dyrektorem medycznym. Musiałbym zrezygnować z kontaktu z pacjentami w przychodni, a to jest praca, która jest jednocześnie moim hobby.
- W takim razie dlaczego temat szpitala tak bardzo Pana pochłania? Prowadzi Pan przecież własną praktykę lekarską, z pewnością ma mnóstwo innych zajęć, a tak bardzo angażuje się w tę konkretną sprawę.
- Jestem może trochę „zafiksowany” w tym temacie, bo to miejsce, w którym zacząłem swoją praktykę lekarską, o której zawsze marzyłem. Myślałem, że po studiach wyjadę pracować do Warszawy, ale przechodząc staż przez wszystkie oddziały wyszkowskiego szpitala, poczułem duże emocje do tego miejsca i w połowie stażu wiedziałem już, że będę chciał zajmować się interną, pracować na kardiologii właśnie tu. Przez lata poznawałem ludzi i ta praca z ludźmi była dla mnie pasją. W trakcie jedenastu lat spędzonych w wyszkowskim szpitalu poznałem cały personel i zawsze traktowałem go jak jedną wielką rodzinę - ludzi zarówno z kardiologii, SOR, z interny, z chirurgii, jak i z innych oddziałów. Bardzo dużo wówczas dyżurowałem i gdy wychodziłem z domu na dyżur, to czułem, że idę do drugiego domu, gdzie spotykam ludzi, których znam i lubię. Dlatego to miejsce jest dla mnie bardzo ważne. Gdy widzę jakieś nieprawidłowości, czy gdy zgłaszają się do mnie ludzie, których bardzo cenię, i mówią, że coś im się nie podoba w organizacji pracy albo gdy pacjenci narzekają, to mnie to zwyczajnie „kłuje” i dlatego o to walczę.
- Dlaczego ludzie zwracają się do Pana z różnymi problemami związanymi z funkcjonowaniem wyszkowskiego szpitala?
- Zanim zostałem radnym, szpital i jego problemy też były mi bliskie. W wielu aspektach starałem się wstawiać za istotnymi sprawami. Gdy był strajk pielęgniarek, to mogły liczyć na moje poparcie. Gdy trzeba było wstawić się za koleżankami i kolegami w pracy, to nigdy od tego nie uciekałem. Zawsze dbałem, aby swoją pracą zmniejszyć do minimum procedurę przyjęcia pacjenta do szpitala. Już po moim odejściu ze szpitala, miałem stały kontakt z pracownikami. Docierały do mnie różne informacje od nich i w związku z tym próbowałem prowadzić dialog z samorządem, aby wprowadzić więcej usprawnień.
Gdy zostałem radnym, wzrosło oczekiwanie, że zainteresuję się i zaangażuję w rozwiązanie problemów szpitalnych. A ja żadnej prośby staram się nie zostawiać bez odpowiedzi i po prostu pomagam. Nie dotyczy to zresztą tylko tematów związanych ze szpitalem.
Kiedyś już byłem zaangażowany w politykę, ale odszedłem, bo nie podobały mi się różnego rodzaju komentarze w moim kierunku, było to dla mnie trudne emocjonalnie. Teraz jestem osobą starszą, która ukształtowała swój światopogląd i zdecydowałem, że jak mam startować w wyborach, to po to, aby zrobić coś dobrego i poświęcić temu swój czas. Teraz czuję się silniejszy i bardziej zdeterminowany. Jak publicznie mówię, że się czymś zajmę, to chcę to robić dokładnie. Ważna jest dla mnie kwestia realizacji całego programu wyborczego, z którym szedłem do Rady Powiatu. A cele, które sobie założyłem, chcę osiągnąć bez względu na to, czy to będzie „wychodzone” przeze mnie, moje pisma, maile, interwencje. Ważne, żeby to po prostu było załatwione.
- Pańskim celem nie jest bycie dyrektorem SPZZOZ Wyszków, ale można odnieść wrażenie, że nie jest nim też to, by dyrektorem szpitala pozostał Tomasz Boroński.
- Sposób, w jaki jest obecnie zarządzany szpital, mnie osobiście się nie podoba. Ale ja to ja, jestem tylko jednostką. Natomiast mam przyjaciół, znajomych, obserwuję co się dzieje w mieście, czytam relacje i komentarze, i to wpływa na to, że nie podoba mi się i „nie gra” mi to, co dzieje się w szpitalu. Nie upieram się na ludzi, nie zakładam, że są złymi osobami. To nie jest tak, że ja się upieram na jakąś konkretną osobę, że nie ona powinna zarządzać szpitalem. Mnie chodzi o sposób zarządzania. Gdyby on się zmienił, gdyby były brane pod uwagę głosy, które docierają z zewnątrz i wewnątrz i były przynajmniej poddawane analizie... Chodzi o to, żeby była chociaż dobra wola, by przeanalizować, dlaczego tak ludzie mówią i sprawdzić, czy mają rację, a potem ewentualnie wyjść do nich z komunikatem, dlaczego to ja mam rację.
- Co według Pana jest największy problem wyszkowskiego szpitala, bo „źle zarządzany” to bardzo szerokie pojęcie?
- Możemy analizować to z punktu widzenia pacjenta. To placówka, która nie oferuje np. odpowiednich rozwiązań dla dzieci urazowych, które są odsyłane do szpitali w Warszawie. Ja zdaję sobie sprawę, że brak specjalisty w zakresie chirurgii dziecięcej, to ogromny problem, ale nikt przez lata nie zrobił nic w tym kierunku, żeby taki specjalista na SOR się znalazł, aby móc zaopatrzyć najmniejszy uraz. Jest wielu specjalistów na SOR, którzy potrafią zaopatrzyć rany u dzieci i nie boją się tego, i nie odsyłają do innych szpitali, ale nie wszyscy. I tutaj zawodzi ta zła organizacja. Chciałbym, by najmniejsi pacjenci byli równie zaopiekowani jak dorośli.
Teraz z punktu widzenia personelu. W ciągu ostatnich lat obserwuję, że popsuła się atmosfera. Jest takie „naganianie” jednych grup zawodowych na drugie. To już nie jest ten szpital, w którym ja pracowałem. Różne grupy walczą ze sobą i moim zdaniem wynika to z prowadzenia szpitala właśnie w ten sposób. Skłóconymi grupami łatwiej zarządzać. To się odbija na stresie i zdenerwowaniu personelu, a to ma przełożenie na empatię do pacjentów. I to jest bardzo duży problem. Ponadto przemodelowane powinny być sprawy organizacyjne. Lekarze nie powinni brać kilku dyżurów z rzędu, bo są wtedy przemęczeni.
- A dlaczego to robią? Czy brakuje personelu?
- No właśnie... W mojej ocenie nie. Jako klub radnych będziemy pytać dyrekcję, jak wyglądają grafiki na poszczególnych oddziałach. Chcemy się temu przyjrzeć.
- Przyjrzeć i co dalej?
- Po rozpoznaniu problemu będziemy mogli zareagować i apelować o program naprawczy.
- Czy w kwestii nadzoru nad szpitalem jest jakiś defekt?
- Tak, zarządzanie szpitalem jest za bardzo pozostawione samo sobie. Może za krótko jestem radnym, ale nie widzę kontroli, ingerencji nad tym, co robi szpital. Nawet weźmy Radę Społeczną. Nadal zasiadają w niej ludzie, którzy byli samorządowcami, ale obecnie nie dostali się do samorządu. Nie ma przepisu, że nie mogą tam być, natomiast wypadałoby z czystej logiki jej skład wymienić.
- Na sesjach zadaje Pan dużo pytań, wysyła także zapytania na piśmie do zarządu, do dyrekcji SPZZOZ. Czy ma Pan jakieś problemy z uzyskaniem dostępu do informacji na temat funkcjonowania szpitala?
- Jak do tej pory na każde wysłane pytanie otrzymałem odpowiedź. Materiały na sesje otrzymujemy wcześniej, np. sprawozdania finansowe i opinie biegłego rewidenta. Problem w tym, że to plik kilkudziesięciu stron pełen tabelek, kwot i nie do końca wytłumaczone jest, skąd co się wzięło. Wszystko to wymaga szerszego przeanalizowania, a sesja nie jest tym miejscem do analizy. Przed sprawozdaniem rocznym powinna być możliwość wglądu do dokumentów w szpitalu np. przez komisję rewizyjną, aby móc porównać z tym, co zostało radnym przesłane.
- Jest trochę tak, że musicie jako radni przyjąć na wiarę to, co przedstawia dyrektor na sesjach, a tymczasem sytuacja wygląda czasem inaczej niż przedstawia to dyrektor, nieprawdaż?
- Mimo moich szczerych chęci, aby spojrzeć na dyrektora i to co robi przychylniejszym okiem, to nie mogę tego zrobić, bo nie mam zaufania. Zostało ono nadszarpnięte podczas komisji wspólnej, gdzie omawialiśmy różne tematy i zapytałem o konkurs na dotacje dla Szpitalnych Oddziałów Ratownictwa, w którym można było uzyskać 15 mln zł na modernizację SOR i na zakup sprzętu. To jest bardzo dużo pieniędzy. Rzeszów np. otworzył cały SOR za 20 mln zł. Natomiast nasz szpital złożył wniosek tylko o 2 mln zł i pan dyrektor na moje pytanie zaczął tłumaczyć, że większość szpitali składało wnioski o taką kwotę. Miałem przed sobą listę szpitali i kwoty, o jakie wnioskowały i okazało się, że tylko dwa szpitale w Polsce na około chyba 180 złożyły wnioski o tak niską kwotę. Wszystkie wnioskowały o wyższe.
Ostatnio wyniknął kolejny powód, by nie do końca ufać w to, co jest nam mówione. Na sesji pytałem o brak analizatora krwi na SOR, który jest aparatem wymaganym na tym oddziale. Uzyskałem odpowiedź, że analizator jest, tylko stoi w laboratorium. Ale chodzi właśnie o to, że on powinien być na SOR, przy pacjencie, aby np. w ciągu 3 minut po badaniu krwi móc ocenić, czy pacjent ma zawał, bo nie zawsze wykaże to EKG. Dyrektor mówiąc mi wówczas, że analizator jest w laboratorium, był już świadomy tego, że w 2023 roku - podczas kontroli NFZ - zostało to podkreślone jako nieprawidłowość, że nie ma tego analizatora przy pacjentach w SOR. Szpital został upomniany na kwotę w wysokości prawie 14 tys. zł. Ktoś powie, że to niewielka suma. No to przytoczę, że ze sprawozdania wynika, że w 2023r. szpital wyszedł na plusie właśnie w kwocie około 14 tys. zł. Cały wypracowany zysk równy był skutkowi finansowemu kontroli.
- Dlaczego dyrektor tak postępuje?
- Myślę, że obawia się najmniejszego błędu, żeby opinia publiczna, która ma duży wpływ na ocenę naszego szpitala, nie miała wpływu na decyzje zarządu odnośnie dalszej współpracy z dyrektorem. Taki błąd może zawsze zaważyć na karierze. Ja tego postępowania nie rozumiem, bo te kwestie, które zostały wychwycone, nie są takie, w których człowiek by się czegoś musiał obawiać. Powinien powiedzieć szczerze, jak jest. Skoro tak jest w sprawach mniejszej wagi, boję się, że w innych kwestiach, poważniejszych, też tak to może wyglądać.
- Dyrektor mówi, że nie wnioskował o wyższą dotację dla SOR, bo nie miałby nawet gdzie ustawić więcej sprzętu i to by się po prostu zmarnowało.
- Totalnie się nie zgadzam. Nie zgadzam się, że ze sprzętem nie byłoby co zrobić. Ale ta dotacja nie dotyczyła tylko zakupu sprzętu. Ona była też na remonty i modernizacje SOR. Można było już się przygotować do czekającej nas modernizacji oddziału. Gdzieś zabrakło woli, chęci, a może składanie wniosku o wyższe pieniądze jest trudniejsze.
- Ale przecież to i tak dotrze do opinii publicznej, bo np. Pan i inni radni nie obawiacie się publicznie zadawać pytań, pozyskiwać informacje z różnych oficjalnych źródeł, jak raporty NFZ. Upublicznia Pan to i nawet jeśli nie wszyscy śledzą sesje Rady Powiatu, to mogą się zapoznać z tymi materiałami chociażby na Pana profilu facebookowym.
- Nie wiem, dlaczego tak jest. Co do upubliczniania informacji, na jednym z zebrań przedwyborczych padło pytanie o wpływ mieszkańców na działania władzy. Idealnym sposobem dla mnie byłoby stworzenie platformy internetowej, gdzie można by publikować, czego będą dotyczyły sesje, jak my zamierzamy głosować, jak tłumaczymy nasz sposób głosowania i dowiedzieć się, co ludzie o tym myślą. Nie jestem sam w stanie na razie stworzyć takiej platformy, ale staram się poprzez media społecznościowe informować o wszystkich sprawach, które podejmuję, aby pokazać, że zostałem wybrany i nie siedzę tylko na sesji i nie wiem o czym jest mowa, ale wszelkie procesy, których jestem świadkiem staram się zrozumieć, zgłębić i informować o tym mieszkańców.
- Odchodząc nieco od tematu szpitala, a nawiązując do tego, co Pan właśnie powiedział, mamy tu do czynienia z zupełnie nową jakością sprawowania mandatu radnego i komunikacji z wyborcami.
- To moje zobowiązanie wobec wyborców, że tak ta komunikacja będzie wyglądała także po wyborach, a nie tylko w kampanii. Ale nie tylko moje. Są osoby w naszym komitecie, które tak samo pracują w Radzie Miejskiej i Radzie Powiatu. Mnie się dobrze współpracuje z Danusią Rzempołuch i Bartkiem Adlerem. Oni również informują ludzi w podobny sposób i także są zwolennikami stworzenia platformy do informowania mieszkańców. Bartek bardzo prężnie działa w temacie rzeki, to on jest „dyrektorem” tego tematu. Mieliśmy tragedię w styczniu, gdy rzeka wylewała i on bardzo głęboko „siedzi” w tym temacie, wysyła pisma, analizuje. Danusia z kolei jest zagłębiona w sprawy szpitala, uczestniczy wraz ze mną w spotkaniach z personelem SPZZOZ, interesuje się ich problemami. Pracujemy zespołowo. Na bieżąco przekazujemy sobie informacje. Wiemy, co zamierzamy i dlaczego zamierzamy tak zrobić, co takie działanie ma na celu. Wszystko po to, by rzetelnie informować ludzi.
- Co, poza szpitalem, jest w kręgu Pana zainteresowania jako radnego powiatowego?
- Temat szpitala nie jest jedynym dla mnie ważnym. Dla naszej trójki bardzo ważnym aspektem jest powrót dodatku dla nauczycieli szkół specjalnych. Wkrótce dokładnie zajmiemy się tym problemem. Z kolei dla mnie są też inne tematy bardzo istotne, jak sport. O tym także nie zapomniałem. Odbywam spotkania, prowadzę rozmowy. Idealnie dla mnie byłoby, aby popracować nad tym, co jest zagospodarowane sportowo wśród dzieci w szkołach podstawowych, aby było to kontynuowane w szkołach średnich. Chciałbym, by nie było tak, że po szkole podstawowej zapomina się o sporcie. To jest też profilaktyka zdrowotna. Sam trenowałem siatkówkę, miałem przerwy, ale w Wyszkowie dzięki UKS Volley znowu się odnajduję w tym sporcie. Chciałbym też zrealizować zobowiązanie sprzed wyborów odnośnie organizacji turniejów e-sportowych. Młodzież jest tym bardzo zainteresowana. Chciałbym zorganizować taki turniej, np. międzygminny.
- Czy to będzie kolejna inicjatywa zorganizowana za dietę radnego? Do tej pory przeprowadził Pan już np. konkurs na filmy promujące powiat wyszkowski, czy przekazał Pan dietę na badanie krwi na poziom cholesterolu. Czy każda dieta będzie spożytkowana na tego typu cele?
- Wielu radnych przekazuje diety na różne cele charytatywne: na pomoc zwierzętom, pomoc osobom chorym i to jest coś, co dla mnie wymaga wielkiej pochwały. Ja wybrałem taki sposób. Korzystając z okazji chciałbym podziękować pani Małgorzacie Borkowskiej oraz pani Grażynie Szydlik, gdyż zdecydowały się nie przyjmować ode mnie pieniędzy i Laboratorium Analityczne przy ul. Strażackiej sfinansowało badanie krwi, na które ja zapraszałem. W planach chciałbym każdą dietę przeznaczyć na takie właśnie działania. Ale jestem tylko człowiekiem i różne są w życiu sytuacje, być może zdarzy się, że ta dieta będzie mi na jakiś cel potrzebna. Aktualnie staram się „odkładać” dietę właśnie na organizację wspomnianego turnieju. Moje pomysły na wsparcie różnych celów, a przy tym na promocję powiatu są autorskie. Sprawia mi to wiele radości i satysfakcji.
- Na sesjach Rady Powiatu wyraźnie daje się odczuć podział na koalicję i opozycję. Jak Pan ocenia atmosferę pracy w radzie?
- Jest inaczej niż sobie wyobrażałem. Atmosfera często jest „gęsta”. Ja podchodzę do wykonywania mandatu tak, że przychodzę tam załatwić pewne sprawy i nie szukam wrogów ani przyjaciół. Mnie się bardzo nie podoba ta atmosfera, bo napięcia można wyczuć nie tylko między częścią rządzącą a opozycją, ale także wewnątrz obozu rządzącego i między nim a klubem radnych PiS. W większości jesteśmy nowymi radnymi, wdrażamy się, robimy to najlepiej jak potrafimy, i dlatego zaapeluję w tym miejscu o cierpliwość, ale też o kulturalne wypowiadanie się w stosunku do naszej pracy. Są tam ludzie, którzy od lat są radnymi, wiedzą już jak się poruszać w niektórych obszarach. Dlatego gdy przewodnicząca Rady zwraca uwagę nowym radnym, że ich pytanie to jest „elementarna wiedza” i nie powinni go zadawać, to się we mnie gotuje, bo wymagałbym także elementarnej kultury od osób, które reprezentują mieszkańców. Przypomnę, że sesję oglądają także nasi wyborcy - my zadajemy pytania również dla tych, którzy nas słuchają i muszą zrozumieć temat, w którym się poruszamy.
- Opozycja nigdy nie ma łatwego zadania. Mimo wszystko widać, że próbujecie sprowadzać dyskusję na merytoryczne i kulturalne tory zamiast wchodzić w polityczne słowne przepychanki.
- Chciałbym, aby sesja to było miejsce, w którym okazujemy kulturę i szacunek do siebie wzajemnie. Każdy z nas miał swój program wyborczy, wszyscy przyszliśmy tu w jakimś celu. Ja szanuję pomysły radnych z innych komitetów. To jest subiektywne, że mój pomysł może wydawać się ważniejszy niż pomysł innego radnego, ale ja mogę się mylić, dlatego ten wzajemny szacunek jest potrzebny. Tym bardziej, że budowanie bariery i blokady między sobą nie sprzyja temu, by rozwiązywać problemy merytorycznie i wspólnie. Może łudzę się, ale dla mnie idealnie byłoby, gdyby grupa, która sprawuje władzę powiedziała czasem: „słuchajcie, mamy problem z daną sprawą i potrzebujemy waszych rozwiązań”. I na odwrót - my prosimy o pomoc tych, którzy mają przewagę i na końcu ogłaszamy to jako wspólny sukces. A nie „przeganiamy się” na sukcesy, zwłaszcza przed końcem kadencji, gdy zbliżają się kolejne wybory. Mam to szczęście, że jestem w fajnym gronie ludzi (Bartek i Danusia), których sposób prowadzenia debaty publicznej bardzo mi odpowiada.
- Na koniec chciałam jeszcze zapytać o sprawę nocnych i świątecznych dyżurów aptek w powiecie wyszkowskim. Czy ma Pan pomysł na rozwiązanie tego problemu?
- Szedłem do wyborów, mówiąc, że mam i nie będę okłamywał, że każdy pomysł dotyczący aptek wiąże się z pieniędzmi. Największy problem jest taki, że pacjenci trafiają do danej apteki i dostają informację, że mają jechać po leki do Wołomina. Wcześniej panował inny absurd: pacjent czytał, że dana apteka ma dyżur, a ona była w rzeczywistości zamknięta. Apteki nie mają obowiązku dyżurować w nocy, dlatego że ktoś ze Starostwa narzuci im jakiś grafik. Praca magistra farmacji po godzinach wiąże się z kosztami dla apteki, bo nikt dyżurować za darmo nie chce. Według moich obliczeń to jest koszt około 650 tys. zł rocznie, aby utrzymać całodobową aptekę w powiecie. Myślę, że warto by było wprowadzić początkowe rozwiązanie i to przedstawiłem na spotkaniu z zarządem i właścicielami aptek, bo byłem na jednym a potem nie miałem już zaproszenia na kolejne. Prosiłem, by podejść do ludzi uczciwie. Oni nie chcą być okłamywani. Skoro nie mamy pieniędzy na całonocne dyżury, to stwórzmy aptekę czynną do godz. 24.00. Według statystyk w środku nocy nie ma potrzeby zakupu leku ratującego życie, a jeśli jest, to mamy w mieście szpital. Oczywiście każdy chciałby mieć możliwość zakupienia leku cały czas, ale jak nie mamy pieniędzy na całodobowe dyżury, to zróbmy je do 24.00 i wtedy pacjenci się do tego przyzwyczają i nie będą okłamywani, nie będzie sytuacji, że jadą do apteki, a ona jest zamknięta. W 100% popieram list wójta gminy Długosiodło do zarządu powiatu w tej sprawie.
- Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Elwira Czechowska